Są ludzie najfajniejsi na świecie, to ma nawet swoją współczesną potoczną nazwę, może nieładną, ale bardzo trafną…
Pycha. Tego mamy dużo co dzień na talerzu. Może to nasze danie główne?
Mocujemy się z ludźmi, z życiem. Okoliczności naginamy do swoich potrzeb. O wszystkim mówimy: ja, mój, moje. Kiedy ktoś opowiada ci o swoim życiu, ty już czekasz, by przebć go swoim przykładem, powiedzieć : „Ale …” i zmazać całą wartość tego, co powiedział ktoś. „Bo ja..” Nie słuchasz, tego czym chce się z tobą podzielić drugi człowiek. Twoje ma być na wierzchu. Ty musisz być lepszy w czymkolwiek, ale ty, właśnie ty.
Jest też ukryta pycha. Pod pozorem utyskiania szukamy poparcia dla swoich dążeń, pracy, wyglądu. Narzekając na siebie, oczekujemy od innych komplementów. Znasz to zjawisko? Może nie wiedziałeś o tym – tak, to jest zakamuflowana pycha.
I wreszcie jawna pycha. Taka, która niczego się nie boi, wchodzi na salony po czerwonym dywanie. „Bo jak nie ja, to kto”, „Wszystko w moich rękach”, tak po ludzku, to tak – w twoich, ale to tylko twój planer, Bóg może mieć wobec ciebie inny zamiar i tak po ludzku sam, możesz w którymś momencie nie dać rady.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Mt 5, 5