Poranek

 Piękno poranka jest cudowne. Wdycham to świeże letnie powietrze, słucham śpiewu ptaków. Podziwiam przyrodę, kwiaty, drzewa. Zachwycam się. 5.00 rano. Pierwsza medytacja w moim życiu.cz

Jestem wdzięczna za  wszystko co mam,  również za to, że nareszcie mogę się tym cieszyć.

Reklama

Piękny wieczór

Ach, jak przyjemnie było spędzić  taneczny wieczór w pięknym, eleganckim, stylowym  miejscu i miłym towarzystwie. Wszystko w eleganckiej oprawie, z świetną muzyką z lat 80 – tych i hitami polskich wykonawców jak Krawczyk, Rybiński, Krajewski. A nasza ekipa i do tańca i do różańca.

I wszystko przy 0,0%, gdyż jubilaci  nie piją i nie częstują alkoholem.  Natomiast zadbali by na stole niczego nie zabrakło, jak również i wina… bezalkoholowego, czy innych napojów %.  Ucieszyło mnie to z racji mojego „wyboru”. Wino bardzo mi smakowało i jest to świetna  opcja na imprezy.

Bawiłam się na dwóch balach bezalkoholowych i weselu dawno temu.  Pamiętam, że bardzo się wytańczyłam. I tak było tym razem, miałam mnóstwo energii i … luzu. Mój mąż po latach jest dla mnie najlepszym partnerem do tańca. Było bosko. Rewelacja, ponad to dziś doskonała kondycja.

Nasza ekipa też nie schodziła z parkietu. Było smacznie, wykwintnie i po prostu wybornie. Życzyłabym sobie  naszej 25- rocznicy w takim wydaniu.

Wybór

Wciąż się waham, a jednak ciągle o tym myślę. Kiedy już nastąpiła konkretna decyzja, czułam radość i  miałam w sobie dużo pozytywnej energii. Ponieważ  nie ma jeszcze pieczęci, sprawa   zdaje  się być wciąż otwarta, jeszcze mogę się wycofać…

Dziwna to sprawa, że jestem prawie po drugiej stronie. Do tej pory było to dla mnie absurdalne i niepotrzebne. Na ludzi, którzy się na to zdecydowali patrzyłam z pewną rezerwą- sztywniacy, asceci. Życie za krótkie jest , żeby aż tak się umartwiać i to nie z konieczności, a z własnego wyboru. Przecież lubię tańczyć, śmiać się, a nieraz  być i duszą towarzystwa, sypać śmiesznymi anegdotami. Do tego potrzebny jest luz.

Z tymże podczas ostatnich trudów w macierzyństwie i małżeństwie tego luzu potrzebowałam jakby zbyt dużo. Uśmierzyć nerwy na chwilę, spuścić z tonu, wypić piwko z mężem, posiedzieć … no i cóż gnuśnieć  i  w terminarzu na wspólny czas mieć raczej bezplan niż plan,  w grę mógł wchodzić jedynie bardzo rzadki spontan.

Przeczytałam parę lat temu niezwykłe wyznanie  Małgorzaty Halber, prezenterki Mtv, ktoś może przypomni sobie jeszcze   jej twarz z dawnego programu 5 10 15. W swojej książce „Najbrzydszy człowiek na świecie” pisała właśnie jak popadła w nałóg, jak trudno jej było funkcjonować na co dzień bez alkoholu. Pomyślałam wtedy, że naprawdę niedużo trzeba,  żeby skoczyć w taką przepaść.

Już w Malinowym Dworze wahałam się czy już przystąpić do krucjaty, czy wypić lamkę wina.  Krucjata ma też ściśle duchowy charakter. Można to zrozumieć dopiero wtedy, gdy jest się na zaawansowanym poziomie wiary. Nie myślałam, że jestem, ale przyszła do mnie ta dojrzałość, myślę, że to duża łaska. Wypiłam i wyjątkowo mi nie  smakowało. Kolejny weekend, kolejne wątpliwości, pierwszy łyk piwa, smak dziwny. Zapewne wszystko to kwestia głowy. Później już smakowało jak dawniej. I znowu weekend, wczoraj. Sporo gości. Kupiłam Żywiec 0,0%, wahałam się. Koperta zaadresowana, zgłoszenie wypełnione, brakowało znaczka. Spróbować jeszcze? Czy już nie?  Spróbowałam, szczerze mówiąc, nie miałam już z tego przyjemności.

Mam przede wszystkim inny, szczytniejszy powód, by przystąpić do KWC, robi się  to w czyjeś intencji, nie swojej. Zawsze śmiałam się, że za bardzo lubię czytać, by popaść w alkoholizm. Może  i tak, może i daleko mi w tę stronę, ale bywa różnie. W ostatnim  moim śnie  na parapecie stały dwie odkorkowane butelki, jedna – Lech 4,5%, druga Żywiec 0,0%. To jakby symbol wyboru. Zależy mi też na zmianie stylu życia,  taki krok – niełatwy może – jest może właśnie dobrym wejściem na ten wyższy level?

Wrzuciłam dziś list do skrzynki. Poszło. Na rok. 4 czerwca 2021r.

Wyższy level

Przychodzi taki czas , kiedy chciałoby się poprawić jakość życia. Nigdy nie miałam zaparcia do diet, drakońskich wyrzeczeń, w tej kwestii panował luz i co za tym idzie „ciało obce” tu i tam. Waga w łazience występuje , ale kiedy się zbiła, też mi jej nie brakowało. Może dlatego, że korzystam z niej z cztery razy w roku? Dlaczego tak? Stres. Żadnych dobrych wiadomości, to po co?

      Przy tym, co bezmyślnie podjadam to i tak rozmiar, który noszę  jest łaskawością od losu. Może dlatego, że dużo się ruszam i jestem „nabita”. No, ale przyszedł moment, kiedy to ciało przeszkadza, bo ramiona są inne, inne uda. Brzuch zawsze był problemem, a teraz jeszcze większym.

Temat wagi zawsze omijałam. Dobrany ciuch potrafi wiele zatuszować.  Rozbierać się nie muszę i  tak przez dobrych 8 lat. Wtedy rzuciłam palenie i przybyło 10 kg.

Brak charakteru i wiary,  że mogę to zmienić. Jakaś gnuśność – wypić piwko, zagryźć chipsami, korzystać z życia chociaż tak. Tyle, że nie przynosi to profitów ani dla zdrowego wyglądu, ani dla psychiki.

Wypad rowerowy z dawną koleżanką z pracy był jakby trochę olśnieniem. Nie było kłopotu, żeby przejechać  40 km. U niej licznik wagi wynosił 9 kg mniej, choć nie wydawało się, żeby potrzebowała schudnąć. Na początku wiek metaboliczny wynosił 50 lat, a nie ma jeszcze 40-tki.  U mnie wyjdzie 70?

Mam malutką Helenkę i tak mało sił dla niej. Może czas na zmiany? Jedno zdanie koleżanki bardzo otworzyło mi oczy. Kto o ciebie zadba, jeśli sama tego nie zrobisz? Moim celem nie jest nawet sama figura. Chciałabym być lżejsza, żeby lżej się żyło. Waga przeszkadza w bieganiu i jeździe na rowerze.

Z zachwytem patrzę na babki, które  biorą udział w zawodach rowerowych, robią trasy. Żyją z pasją. Chciałbym mieć tyle sił, by  ruszać w Polskę z bagażnikiem rowerowym i poznawać różne szlaki i miejsca. Wydaje mi się to jednak niemożliwe. Brakuje mi ciągle do tego siły.

 Właśnie  przed chwilą  wróciłam z badania. Mój wiek metaboliczny – 54 lata. Mięśnie są  ku mojemu zaskoczeniu  słabe, niby na 60 lat. Stąd i wydolność marna.

Podobało mi się zdanie  na blogu młodejmamy – rób małe kroki, a efekty będą same krzyczeć.

Pora wskoczyć na wyższy level. Czas start!

Niespodzianki cz. 2

I było spa, nie w „Malinowym chruśniaku”:), a w Malinowym Dworze, we dwoje. Czas, żeby pobyć razem i bliżej siebie.

Zadaniowość i zmęczenie nie sprzyja czułości w związku. Praca, dom, dzieci i każdego dnia tak samo, od nowa. Gdzie czas na bycie kobietą?Nigdy nie byłam księżniczką, niewiele wygód mi trzeba, za to czasu na wyciszenie i odpoczynek już sporo.

Pędziliśmy ze Świeradowa, żeby zdążyć na 50-tkę przyjaciółki. Hela i chłopcy pod opieką niani.

I Ewcia zaszalała razem z Heniem oczywiście. Nie dość, że dzieciaki przypilnowanie i najedzone, to jeszcze porządki w domu, obiad i pyszne ptysie. A Heniu zadbał o taras, który nie wyglądał tak od nowości. Nigdy nie miałam takiej niespodzianki.

Jak powiedziała pani psycholog, po czterdziestce mamy inne oczekiwania od życia, trzeba uczyć się siebie na nowo, gdyż się zmieniamy. Stąd następuje typowy dla tego wieku kryzys w małżeństwach. Ważny jest wspólny, miły czas i uwaga.

Może być trochę tak, że o nią walczymy nie wiedząc o tym. Sposoby mogą różne, nawet mocno niewybredne, na pewno nikt by wtedy nie powiedział „tak” przy ołtarzu.

Druga rzecz, oczekiwania. To też blokuje. I niestety niezgoda na pewne rzeczy wypływa często z naszych przeżyć z dzieciństwa. Może być czasami tak, że to co słyszymy, może być nie do nas.

Cóż wszystko to bardzo złożone, pytanie – wnikać w to wszystko tak głęboko? Uczyć się innych i siebie wciąż na nowo?Byłoby lepiej mieć prostszą naturę…

Uczę się ciebie człowieku
Powoli się uczę, powoli
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.

Czy wątpi, czy ufa – jednako –

Do ciebie człowieku należy.

O świecie nadzieją zakwita
Pod wieczór niczemu nie wierzy.

Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem
Ale twe ranne wesele
Twą troskę wieczorną rozumiem.

Jerzy Liebert „Uczę się ciebie człowieku”

Dzień taki szczęśliwy…

Cudowne, świeże, ciepłe powietrze. O wschodzie słońca zapach wiosny i lasu. 5.50 marszobieg. Porządny łyk energii. Przygotowania do rodzinnej wyprawy rowerowej. 8.00 – gotowy malinowiec od Basi( stopociechblog):), ociekający czekoladą, doskonałe połączenie śmietany czekolady w trzech smakach i owoców. Połączenie równie doskonałe jak wiosna, słońce i las.

Zamiast planowanej wyprawy rowerowej i dalszego wyjazdu- cudowna kąpiel słoneczna, rozleniwienie na balkonie przy dobrej muzyce i książce, z widokiem na nasze zwyczajne zielone wzgórze. Wreszcie zamiast turystycznego grilla na wypadzie, porządny grill na solidnym ognisku. Kocyk na trawie, pod stopami przyjemna zieleń upstrzona mleczem. Wszystko to u siebie. Niewiele trzeba, by było rozkosznie miło…

Dar

Dzień taki szczęśliwy.

Mgła opadała wcześnie, pracowałem w ogrodzie.

Kolibry przystawały nad kwiatem kapryfolium .

Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.

Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć .

Co przydarzyło się złego, zapomniałem.

Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.

Nie czułem wcale żadnego bólu.

Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

Czesław Miłosz

Zajęty Tata i wiatr

Wieje. Zimno. Wiatr. Wieje w dzień, wieje w noc. Dokąd pędzi to niewidzialne powietrze?

Trzy doby porywistego wiatru na zachodzie, nawet 90km/h. Komuś może zdmuchnąć kapelusz, może połamać parasol, ale może też porwać do góry 50. metrowy tunel. Zajęty Tata zaraz po mojej nieboszczce babci, która zawsze słuchała co Zalewski mówił, jest najbardziej przejętą osobą w kwestii pogody.

Starzy górale patrzą w niebo i wiedzą co się święci, Zajęty Tata też tak ma. A czarnych chmur było ostatnio dużo…

Wczoraj stwierdził po mojej telefonicznej rozmowie z koleżanką: „Remont kuchni? Co to za zadanie? Jest tam sucho i nie wieje”. Temat wiatru jest w naszym domu wszechobecny odkąd tenże wiatr się zerwał. Zajęty Tata po pierwsze cudem okrył, wysokie jak hale, tunele z truskawkami przed wietrznym maratonem. Po drugie, nie założył jeszcze bram i wiatr hula w trzech tunelach wte i wete.

Kto, jak kto, ale Zajęty Tata o wietrze może powiedzieć wiele. Jakieś trzy lata wstecz, wiatr właśnie porwał mu ognisko. Jeden ze znajomych powiedział kiedyś, że uwielbia historie męża, zwłaszcza te trochę niedorzeczne( aczkolwiek prawdziwe). Zajęty Tata to trochę wersja Bridget Jones z testosteronem.

Jednak to, że ognisko wirowało w powietrzu nie było tym razem jego zasługą. Otóż, zerwało je małe tornado. Zajęty Tata palił tylko gałęzie z sadu i co się stało? Ognisko poleciało na ogród sąsiada dwa domy dalej. Zajęty Tata biegł przez te płoty( bo to wieś i uprawy) z misją gaszenia pożaru. Nie obyło się jednak bez straży pożarnej. I dostał Zajęty Tata pochwałę, nawet ,od zawodowego strażaka, że zaczął dobrze gasić podpaloną już na 15 metrów trawę, rozpoczął od „głowy ognia”, tak to się nazywa. Zasypywał chłop piachem ogień, bo tylko to było pod ręką. Temat zarzewia ognia na szczęście udało się też zagasić.

Wracając do górali. Góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: „Święta prawda, tyż prawda i gówno prawda”.

Przestanie w końcu wiać ? Mam nadzieję, że nie trzecia prawda i zmieńmy już w końcu ten temat:)

Zgrana rodzina

Mimo niepogody udało się spędzić czas aktywnie na świeżym powietrzu. Odwiedziliśmy zielonogórską Dolinę Gęśnika z całą zgrają. Wzięliśmy wszystkie hulajnogi, oczywiście maleństwo także. Każdy znalazł coś dla siebie. Świetny miejski park linowy, plac zabaw i ścieżka drewnianą kładką brzegiem maleńkiej rzeczki oraz ścieżka na rower czy hulajnogę dostarczyły pozytywnych wrażeń wszystkim uczestnikom naszej wycieczki.

Po powrocie obiadek i brownie oraz rodzinna gra Ego family.

Ile osób spośród nas boi się myszy?

Kto z nas potrafi zjeść najbardziej obrzydliwe potrawy?

Kto z nas najbardziej nie lubi złej pogody?

W jakim stopniu nasza rodzina jest „normalna”?

Z takimi i ciekawszymi pytaniami mierzyliśmy się podczas gry:)

Udało się, choć coraz trudniej zgrać się z nastolatkami…

Zimny prysznic

24 l /m2

Nie chodzi o to, że jest maj i majówka, że jest zimno i pada deszcz. To nie ma żadnego znaczenia. Wszystko kwestia nastawienia, mówię to ja mama 3 plus, która często jedzie na oparach.

Trzy dni w celi potrafią przywrócić priorytety i poukładać sprawy na właściwych miejscach. Na nowo cieszę się domem, rodziną, kawą , kanapką z sałatą, ogórkiem i pomidorem. Jest mi dobrze.

Trzy dni w szpitalu, na kwadracie 3×4 z dwulatką przy diecie biegunkowej to jednak zimny prysznic przed samą majówką. Na szczęście Helenka po miesiącu problemów jelitowych, wychodzi w końcu na prostą. Przebadana wszerz i wzdłuż. Powikłania po przebytym covidzie( jednak, przed świętami).

No i znalazłam się, krótko mówiąc w Czarnej Dupie. Zajęty Tata też. Sad czereśniowy przemarzł, wiatr hulał, nie pozwalał przykryć wysokich tuneli z uprawą truskawek na stołach. A w tunelu światła brak….


Czarna Dupa to jest zupełnie niemalownicza miejscowość, szara i ponura, położona zupełnie niedaleko Końca Świata. Otoczona mokrym i wilgotnym lasem od strony północnej, bagnistymi, torfowymi łąkami od strony południowej. Na zachodzi rozciąga się Ogromna Depresja i Wielki Dół, a na wschodzie rozlewa się Morze Łez. Swoją zła sławę zawdzięcza wielu rzeczom, nie tylko temu, że brak w niej jakichkolwiek atrakcji turystycznych. Ta miejscowość nie kusi niezapomnianymi zachodami słońca, bogactwem przyrody czy specyficznym klimatem. jest tam bardzo brzydko i ponuro. Słońce zachodzi zbyt szybko i zbyt późno pojawia się na niebie. Jest zbyt gorąco albo zbyt zimno. Deszcz pada zawsze zbyt mocno, a spacerowicze niezmiennie trafiają z deszczu pod rynnę. Wszystko to razem sprawia, że nikt tutaj nie chce wracać. Charakterystycznym elementem krajobrazu wokół miasta jest rozciągające się wielkie Nic. Miasteczko przecina porywista rzeka. Na jej drugą stronę można przejść przez bardzo chwiejny most z dziurą(…).

Marzena Grochowska, Magdalena Witkiewicz , GPS szczęścia, czyli jak wydostać się z Czarnej Dupy

Dziecko przewlekle chore, niania chora na covid i układanka się posypała. Jak się sypie, to na całego. Domino poleciało. Wreszcie pozostało jedno słuszne wyjście, najlepsze – wziąć się w garść i zająć się życiem, odstawić na bok myślenie, które w nadmiarze, życiu- powiedzmy sobie przeszkadza.

Figle, żarty, psoty

Ostatnią małą psotę, jaką pamiętam, spłatałam ja sama i to kilka dni temu. Otóż wspięłam się na wyżyny swojej przebiegłości i aby przechytrzyć gagatka, który ciągle zwiewa z zajęć, poprosiłam przemyślnie, by wypakował swoje rzeczy i zostawił sobie wodę i kanapki po czym … zabrałam plecak z przemiłym oczywiście uśmiechem.

Zadowolona z siebie, jednak wyczułam, że coś nie gra i coś gagatek skrada się do moich drzwi za wcześnie i pod nimi stoi. Wychodzę, patrzę – a tam, klamka od drzwi w wyrafinowany sposób, bo malutkimi kropeczkami, oblepiona jest białą… plasteliną. Do zajęć z gagatkiem jeszcze godzina, myślę sobie: Ha, wyzwanie przyjęte! Wyciągnęłam z wielkiej paki z książkami ścinki z niszczarki, które użyto, zamiast folii bąbelkowej i… wypchałam gagatkowi tą zawartością rękawy kurtki. Ależ się zdziwił. Śmiechu było niemało. Teraz choć w kapturze na głowie kłania się w pas. Widocznie zasłużyłam na szacun.

Ciekawe czy znowu zwieje?

Dziś niania opowiadała, że skradziono jej grabki z cmentarnego schowka, zaś wcześniej wkłady. Pomyślała więc, że zostawi tam kartkę z treścią: Ty hieno cmentarna.

Czy hiena przyjdzie?