
„Mowa jest źródłem nieporozumień”… Słowa mogą nieść śmierć i życie…
Myślę, że większość z nas bez udziału świadomości dokonuje wyboru słów, jednak poruszamy się w labiryncie możliwości, które są dla nas dostępne. To od nas zależy wybór.
Żyjemy w oceanie słów, ale podobnie jak ryby w wodzie często nie jesteśmy tego świadomi.
Stuart Chase
W pracy łatwiej dobierać słowa, dbać o przekaz, formę. Co zaś w domu? Jaki użytek robię ze słów, czy są one w moich ustach plastrem miodu, jak mawiał król Salomon? Niestety, emocje mnie gubią. Mój język powiedzmy sobie uczciwie, czasami mocno odbiega od poezji. Może jest to język komendanta? Postawić wszystkich pod ścianę i rozstrzelać za : brudny talerzyk, nieodłożoną szklankę, okruchy pod stołem, skarpety wciśnięte w fotel, podniesioną klapę… nie wymieniajmy dalej.
Język suchy, surowy, zmęczony, naburmuszony. Język niezadowolenia. Najgorszy jest nieopanowany krzyk. Krzyk o ciszę, o krztynę dla siebie, o to, że dzieci są dziećmi, a facet facetem. Mówię sobie w duchu, dajże spokój, to tylko pyłki…
Ponoć wychowanie z genami może nie wygrać w kwestii porządku. Ja mam ten problem razy trzy. Dwa silne geny po tatusiu. Dwa synki, nastolatkowie, których mózgi przechodzą transformację i wystawiają mnie, zmęczoną matkę na dziesiątki prób, na pominięcie nieskończonej liczby pyłków…
Często czuję niemoc. Czy słowa ujawniają to, co jest w naszym wnętrzu? Jak to połączyć z wrażliwością, która jest w środku. A co jeśli słowa nie są czymś efemerycznym i raz wypowiedziane nie umierają? Może mają swoje ciało właśnie. Czasami myślę, że jestem prawdziwą hydrą, po każdej ściętej głowie wyrasta mi kolejna…
Marzę o tym, by dojrzeć w emocjach… Być lepszą wersja siebie…
Złote jabłka na sprzętach ze srebra to słowo mówione w czasie właściwym.
Prz, 25,11